czwartek, 14 sierpnia 2014

Rozdział IV

((gdy przeczytasz, proszę zostaw komentarz na dole, to bardzo ważne, dziękuje))

Moje ciało bezwładnie opadło na łóżko gdy tamtej nocy wróciłam do domu. Przerażona panującym mrokiem i pustymi ulicami Ely, biegłam ile w sił nogach do swojego domu. Pot spływał po moim czole spadając na pościel. Było krótko po północy, w domu byłam tylko ja ponieważ Toby nadal był na towarzyskim spotkaniu z kumplami. Mogłam spokojnie wziąć długi, przyjemny prysznic nie budząc przy tym nikogo.
Moje stopy dotknęły zimnych kafelek i na moim ciele pojawiła się gęsia skórka która zaraz została zwalczona przez ciepłą wodę spływającą od czubka mojej głowy, po same palce u stóp. Nie potrafiłam przestać myśleć o całej sytuacji która zaszła na imprezie. Harry pobił Matt'a. Złość którą widziałam w jego oczach kiedy zadawał mu ciosy w twarz co ułamek sekundy spowodowała, że zaczęłam się go bać. Odkąd mój ojciec zaczął nas bić, boję się każdego kto wyrządza krzywdę drugiemu człowiekowi. Nie wiem dlaczego Styles to zrobił, dlaczego od razu nie pytając o nic wszczął bójkę. Przed moimi oczami pojawiła się scena zakrwawionego Matt'a który był uwięziony pod ciałem Harry'ego, nie mogłam złapać oddechu, musiałam wyrzucić to wyobrażenie z mojej głowy.
                                                                 ***
-On nigdy nie zrobił czegoś takiego, Daisy. -rozmawiałam z Becky przez telefon.
Mogłam to zrobić dopiero gdy była w pełni trzeźwa, czyli w poniedziałek. Jej głos był stanowczy kiedy przekonywała mnie, że nie widziała Harry'ego w takiej postawie na żadnej imprezie.
-To nie zmienia faktu, rozumiesz? Powinien był zapytać się o co chodzi, czy mi pomóc, a nie od razu zamieniać skrawek trawy w pole bitwy.
-Był pod lekkim wpływem alkoholu. -mimo, że nie widziałam jej miny czułam jak wywraca oczami.
-To go nie usprawiedliwia. Nie chcę o nim rozmawiać, okej? -byłam wkurzona na nią bo zadzwoniła tylko po to aby rozmawiać o Harrym i tłumaczyć jego zachowanie.
Nic o nim nie wiedziała, gadała z nim z przymusu, nie byli nawet przyjaciółmi. Na początku rozmowy dała mi do zrozumienia, że mu się podobam. Jak mogła tak nawet sądzić? Była głupia myśląc o tym w ten sposób. Między mną a Harrym była wielka przepaść i obaj baliśmy się przejść po zawalającym drewnianym moście. Jeden zły krok i wszystko znikło by bez śladu, wszystko pochłonęłaby przepaść. Tylko Harry tamtej nocy odważył się dotrzeć do mnie idąc mostem który rozpadł się na tysiące kawałków lądując gdzieś głęboko na dole. Becky nie była chętna do dalszej rozmowy na normalny temat, nie odpowiadała pełnymi zdaniami. Jej odpowiedzi składały się tylko z  ''Aha, Okay, Mhm''. Wkurzyła mnie tym tak bardzo, że rozłączyłam się i rzuciłam telefon na łóżko. Z dołu dochodził do mnie zapach gotującego się obiadu. Zeszłam po schodach i udałam się w stronę kuchni.
-Pomóc Ci w czymś? -mój brat stał przy kuchence gazowej obserwując patelnię na zmianę z garnkiem. Odwrócił głowę w moją stronę i obmierzył mnie wzrokiem od góry do dołu.
-Nie, nie trzeba. -odpowiedział bez zastanowienia i spojrzał mi głęboko w oczy. -Hej, Mała, wszystko okej? -zapytał z troską w głosie której mi tak bardzo brakowało podczas pobytu w Szwajcarii.
-Um, tak... -kłamałam.
W mojej głowe roiło się pełno złych wspomnień i martwiłam się kilkoma sprawami. Wyczuł to, w końcu to mój starszy brat, nie łatwo go oszukać.
-Daisy widzę, że coś Cię niepokoi. Może ja to nie Becky i ciężko jest Ci się zwierzać starszemu braciszkowi ale błagam Cię nie oszukuj mnie. -ton jego głosu stał się bardziej stanowczy.
Wzięłam głęboki oddech i wspięłam się na blat siadając na nim po turecku. Bawiłam się przez chwilę moimi palcami. Chciałam zaoszczędzić czasu na znalezienie odpowiednich słów tłumaczących dlaczego nie wychodzę w cudowną pogodę z domu, siedzę w dresie i rozwalającym się koku na mojej głowie z miną dziecka któremu zdechła rybka.
-Ja po prostu...Martwię się co u mamy. Wiesz, jaki jest ojciec. Od wczoraj ode mnie nie odbiera. -uniosłam lekko wzrok aby zobaczyć jego reakcje. Jego palce mocniej zacisnęły się na drewnianej łyżce gdy mieszał sos.
-Żałuję, że nie mogłem być przy was gdy najbardziej tego potrzebowałyście. Nie było nikogo kto byłby w stanie was obronić. Przeżyłyście tak wiele a ja... -jego głos się powoli załamywał, wyłączył palniki i oparł się o przeciwległy blat. -Przepraszam Cię Daisy. -pokręcił głową i spojrzał na chwilę przez okno aby chwilę po tym wbić wzrok w podłogę.
Był totalnie przybity całą sytuacją. Nie był świadom przez cały ten czas, że ojciec nas bije. Powiedziałam mu prawdę dwa tygodnie przed wylotem do Anglii. Nie chciałyśmy z mamą aby przyjeżdżał do nas, to sprawiło by, że wojna stałaby się jeszcze bardziej zacięta. Podeszłam do niego i wtuliłam się. Jego ręce owinęły się wokół mnie a brodę położył na mojej głowie. Słyszałam bicie jego serca. Było szybkie i nieumiarkowane. Staliśmy tak przez dłuższą chwilę a później skonsumowaliśmy obiad.
                                                                   ***
Dochodziła 19:30 i słońce już po woli zachodziło. Temperatura zmalała co sprawiło, że powietrze nie było już takie duszne. Ubrałam się w czarne, materiałowe, krótkie spodenki i niebieską luźną bokserkę z czarnym napisem. Wciągnęłam na nogi moje ulubione trampki i wyszłam z domu. Miałam obrany cel w którym pójdę. Mały las obok którego są pola. Mały las w którym jest nasze drzewko, nasz domek, nasze miejsce schronienia w dzieciństwie. Zawsze myśleliśmy, że gdy tam pójdziemy nasi rodzice nigdy nas nie znajdą i nie będziemy musieli wracać do domu na kolację. Chcieliśmy tam zamieszkać i jeść niedojrzałe jagody. Kocham to miejsce, bez względu na wszystko. Po dziesięciu minutach byłam już na miejscu. Zachodzące słońce przedzierało się przez gałęzie drzew. Domek był nadal w dobrym stanie. Wspięłam się do środka i usiadłam spoglądając na wszystko z góry. Ten domek zbudował mój tata i Toby dla mnie i Harry'ego. Mieliśmy siedem lat kiedy pierwszy raz tutaj weszliśmy. Marzył nam się domek na drzewie, taki nasz. Rzadko sprowadzaliśmy tam naszych kolegów i koleżanki. Nie chcieliśmy aby ktoś dowiedział się o tym magicznym miejscu gdzie zrodziło się tyle historyjek o wilkach i złych piratach. Nie chcieliśmy aby drewniane ściany zdradziły komuś sekrety które usłyszały. Po tylu latach widniały tu jeszcze nasze wypowiałe rysunki.
Zadzwoniłam do mamy i po trzech sygnałach odebrała.
-Hej córeczko, co tam u Was słychać? -usłyszałam jej delikatny i kochający głos. Czułam, że mówi z uśmiechem.
-Cześć mamo, wszystko dobrze. Czemu wczoraj nie odbierałaś? -musiałam jej zadać to pytanie, to oczywiste. Nie usłyszałam odpowiedzi przez dłuższą chwilę. -Mamo? -do moich uszu dobiegł odgłos szlochu. -Mamo czy Ty płaczesz?
-Daisy, nie martw się. U mnie wszystko jest okej... Szpital zapewnia lepszą opiekę niż Twój ojciec. -jej głos był zdołowany ale chciała by brzmiał na sympatyczny, żebym się nie martwiła. Byłam tyle setek kilometrów od niej. Ona leżała w szpitalu, czy ja dobrze zrozumiałam?
-Mamo czy Ty jesteś do cholery w szpitalu?! -wykrzyczałam do słuchawki. Jestem pewna, że spłoszyłam każde najmniejsze zwierzę i robaka w okolicy.
-Tak, kochanie. Twój ojciec...Byłam w takim stanie, że ledwo zadzwoniłam po karetkę. -nigdy nie pobił żadnej z nas do takiego stopnia aby dzwonić po lekarza. A co dopiero wylądować w szpitalu.
-Ale...Wszystko z Tobą okej? Mamo, powiedz mi, że wszystko jest okej. -po moich policzkach spłynęły łzy. Zimne i słone. Chciałam być teraz przy niej, w tej szpitalnej sali i trzymać ją mocno za rękę i nigdy nie puścić.
-Słońce straciłam tylko trochę krwi i mam złamaną lewą rękę ale czuję się dobrze. Nie martwcie się o mnie z Tobym. Dam sobie radę. -mój szloch przemienił się w rozpaczliwy płacz
                                                                ***
                                                              (Harry)
Co wieczór chodziłem do lasu aby trochę pobiegać. Tamtego dnia nie miałem siły nawet na marsz. Moja trasa była taka jak zwykle. Nie zmieniałem jej już od kilku miesięcy. Moi chłopcy dali mi dzisiaj popalić na treningu, urządziliśmy sobie turniej na to kto pobije mój rekord rzutów. To było nie lada wyzwanie bo są w świetnej formie fizycznej i prawie im się udało. Chciałem odpocząć od przygotowań do jutrzejszego malutkiego przyjęcia urodzinowego Gemmy. Będzie tylko najbliższa rodzina i dwoje przyjaciół mojej siostry. Nic wielkiego a moja mama jak co roku panikuje i rozstawia wszystkich po kątach. Moim przystankiem do odpoczynku był jak zawsze drewniany domek na drzewie. Przebywanie w nim było dla mnie męczarnią. Wszystko powracało do niej. Do małej Daisy. Wszystko powracało do nas. Do naszej przyjaźni. Byliśmy nie rozłączni od przedszkola. Nie wiem dlaczego nie miałem najlepszego przyjaciela tylko przyjaciółkę. Daisy zauroczyła mnie chyba dlatego, że była jedyną dziewczyną która wolała samochodziki od lalki barbie i filmy o piratach od kopciuszka.
Tamtego wieczoru podchodząc pod drabinę aby wejść usłyszałem płacz dochodzący z góry. Pomyślałem, że to małe dziecko które się zgubiło i weszło do środka przerażone, że przez panujący półmrok tylko tutaj będzie bezpieczne. Cicho stawiałem stopy na stopniach aby go nie przestraszyć. Gdy wdrapałem się na górę moim oczom ukazała się dziewczyna. Nie kto inny jak Daisy. Siedziała do mnie tyłem, jej nogi zwisały z naszego wielkiego okna tarasowego. Mówię nasze, ponieważ to nadal NASZ domek. Płakała i nie była świadoma, że jestem tuż obok. Miała twarz ukrytą w dłoniach. Usiadłem obok niej i drewniana podłoga zaskrzypiała. Daisy wzdrygnęła się przerażona i odsłoniła szybko twarz. Czerwone z płaczu oczy i mokre policzki sprawiły, że sam posmutniałem.
-To tylko ja. -zapewniłem ją. Ale ona nadal miała przerażony wyraz twarzy. Odwróciła głowę i nie patrzała już na mnie tylko na las. Zrobiłem to samo.
-Tylko. -odpowiedziała. -Nie sądziłam, że jeszcze tutaj przychodzisz. -nadal szlochała.
-Każdego wieczoru. -uświadomiłem ją a Ona odwróciła twarz w moją stronę z wymalowanym zdziwieniem.
-Zaraz sobie stąd idę. Nie wiedziałam, że tutaj będziesz.
-Przecież możesz tu być ile zechcesz. To nasze miejsce, nie pamiętasz? -uśmiechnąłem się lekko w jej stronę.
-Pamiętam, doskonale pamiętam. -uśmiechnęła się niechętnie. -Głupio mi, że zastałeś mnie w takim stanie. -znowu unikała kontaktu wzrokowego. Wpatrywała się w mrok. Po raz kolejny zaniosła się na płacz próbując zatrzymać te uczucie.
-Wszystko okej? -zapytałem widząc jak zaciska pięść na swoich spodenkach a jej usta uformowały się w prostą linię.
Pokiwała przecząco głową i rozpłakała. Ukryła twarz w dłoniach abym nie widział jak wygląda gdy jest w takim stanie. Cała się trzęsła pod wpływem płaczu. Była bezbronna i smutna, bardzo, bardzo smutna. Nie obchodziło mnie to co powiedziała mi ostatni raz, że nie jesteśmy nawet znajomymi. Przysunąłem się bliżej niej i objąłem mocno. Nie wyrywała się tylko bardziej wtuliła w moją koszulkę.
-Spokojnie Daisy. Wszystko będzie dobrze. -nie znałem przyczyny dlaczego była w takim stanie. W takiej rozsypce. Wiedziałem, że potrzebowała się wypłakać.
Mięśnie moich ramion napięły się gdy jej ciało przeszedł dreszcz.
-Harry...-wyszeptała tak cicho, że ledwo pozwoliła mi to usłyszeć. Jej klatka piersiowa unosiła się i opadała w szaleńczym tempie.
-Ćsii. Uspokój się, proszę. -moje serce pękło na kilka kawałków gdy trzepotała się w moich ramionach. Nie odpowiedziała mi już nic. Widziałem jak stara się uspokoić swój oddech i zahamować spływające łzy.  Trzymałem ją. Byłem szczęśliwy, że pozwoliła mi abym oplótł swoje ramiona w okół niej.
Odsunęła się ode mnie i przetarła ostatnią łzę. Spojrzałem jej głęboko w oczy a ona uczyniła to samo.
-Przepraszam, zmoczyłam Ci koszulkę moimi łzami. -odpowiedziała pokazując palcem na kilka mokrych plam.
-Nie ma o czym gadać. To nic takiego. -posłałem jej uśmiech dając bardziej do zrozumienia, że wszystko jest okej. Uśmiechnęła się szeroko i szczerze.
-Dziękuje. Dziękuje, że byłeś przy mnie teraz. Gdyby nie Ty, prawdopodobnie nadal siedziałabym i nie potrafiła się uspokoić. Dziękuje. -jej słowa były szczere.
Poczułem satysfakcje, że nie mówiła tego z przymusu. Poczułem się tak cholernie dobrze, nie potrafię tego opisać.
-Jeżeli jeszcze kiedykolwiek będziesz potrzebowała się ustabilizować, to masz mój numer. -uśmiechnęła się po raz kolejny a na jej policzkach pojawił się lekki rumieniec. Wyglądała uroczo, jak mała dziewczynka. -Boisz się mnie, Daisy? -musiałem być pewny tego jaki jest jej stosunek do mnie jeżeli chciałem odnowić to wszystko.
 Przez krótką chwilę nie usłyszałem nawet jej oddechu, nic kompletnie.
-Wiesz...Pewna sytuacja w moim życiu sprawiła, że zaczęłam się Ciebie bać podczas tej imprezy. Teraz nie jestem pewna czy się Ciebie boję nadal. Po prostu...Chciałabym abyś już tak nie robił. -przełknęła głośno ślinę. -Nigdy nie sądziłam, że będziesz mieć tatuaże.
-Daisy, ostatnią rzeczą jaką chciałem wtedy zrobić to sprawić abyś się mnie bała. Nie zrobiłbym Ci najmniejszej krzywdy, rozumiesz? Za bardzo Cię znam i szanuję. -jej oczy się rozjaśniły. -Co do tatuaży to nazbierało się ich kilka. -popatrzałem na swoje ręce które w niektórych miejscach pokryte były tatuażami. Daisy zrobiła to samo, śledziła każdy.
-Oh, zrobiłeś sobie tatuaż literki ''A'' z myślą o Twojej mamie. Kochane. -uśmiechnęła się szeroko nadal wpatrując się w jak obrazek.
-Tak naprawdę to z myślą nie tylko o mojej mamie. -powiedziałem jej prawdę. Ten tatuaż był  zrobiony z myślą o mojej mamie i Audrey. Daisy uniosła się do normalnej pozycji.
-O Boże ty na pewno masz dziewczynę. Gdyby ona mnie widziała tutaj Ciebie ze mną te kilka chwil wcześniej, o mój Boże! Rozwaliłabym wasz związek, przepraszam Cie. -zaśmiałem się głośno. Była tak bardzo przejęta tą całą sytuacją którą sobie ubzdurała, że skubnęła odchodzącą skórkę paznokcia.
-Nie, nie mam dziewczyny, spokojnie. -śmiałem się z niej. -To długa historia i chętnie Ci ją opowiem ale Ty opowiesz mi skąd masz te siniaki, dobrze? -nie chciałem naciskać ale znałem Daisy, była ciekawska jak diabli i czułem, że chce wiedzieć na czyją cześć wytatuowałem sobie pierwszą literkę alfabetu. A przysługa za przysługę.
-Oh...Okej. -nie była pewna czy chce o tym rozmawiać.
-Ale to nie dzisiaj. Wiesz, Gemma ma jutro urodziny była by szczęśliwa gdybyś wpadła. Nie wspominając o mojej mamie, gdy usłyszała, że wróciłaś już chciała do Ciebie dzwonić.
-Stęskniłam się za Twoją mamą i Gem. Chętnie przyjdę, o której? -uśmiechnęła się pokazując swoją najlepszą ozdobę, uśmiech.
-Możesz być o siedemnastej. I pamiętaj nie odpuszczę Ci tej rozmowy.
-Muszę się psychicznie na nią przygotować. To nie będzie łatwe. -uśmiech nie schodził z jej twarzy mimo powagi tematu rozmowy.
   Mój Boże, czułem się znowu jak pięciolatek który zgubił swoją drogę do domu. Ona sprawiała, że byłem na innej planecie i musiałem się bardzo pilnować żeby być w rzeczywistym świecie. Nie liczyłem na wielką miłość od niej, tylko na to, abyśmy znowu byli tak blisko jak dziesięć lat temu. Nie obchodziło nas wtedy co wszyscy o nas myślą, chcieliśmy jak najwięcej czasu ze sobą spędzać. Byliśmy dziećmi ale w tamtym momencie znowu czułem się jak mały Harry który chce każdego ranka budzić się z świadomością, że zobaczy Daisy.

___________________
Hej kochani, dziękuje jeżeli dotrwaliście do końca. Ten rozdział jest dosyć długi ale lubię jak wszystko jest porządnie opisane :) Byłabym wdzięczna za komentarz z opinią, nie ważne czy negatywną czy pozytywną. To sprawia mi wiele radości i motywuje. Kocham was i życzę udanego wieczoru, lots of love :)

niedziela, 10 sierpnia 2014

Rozdział III

Przez ostatnie kilka dni intensywnie padało. Typowa pogoda dla Anglii ale nie byłam do tego przyzwyczajona żyjąc w zgiełku stolicy Szwajcarii. Oczywiście, tam też zdarzały się ulewy ale nie trwały tak długo.
Wciągu tych dni nie wychodziłam z domu. Gotowałam obiad dla mnie i Toby'ego, sprzątałam, oglądałam filmy i dużo rozmawiałam z mamą przez telefon. Ojciec nadal miał napady wściekłości ale nie były one na porządku dziennym. Zastanawiałam się, czy może to ja byłam powodem wiecznych awantur? Skoro wyjechałam a tata troszeczkę się ustabilizował to jest to jedyne sensowne wytłumaczenie tej sytuacji. Toby późno wracał z pracy, zazwyczaj około osiemnastej. Był zmęczony więc zasypiał na kanapie w salonie a ja okrywałam go kocem i wracałam do siebie.

Obudzona przez przebijające się do pokoju promienie słoneczne, wstałam krótko przed dziesiątą sobotniego poranka. Dzisiaj jestem zmuszona wyjść z domu, nawet pogoda do tego zachęca. Tylko, że w ciepły dzień powinno się chodzić na spacery, jeździć na rowerze, wyjeżdżać na weekendowe wycieczki a nie wychodzić wieczorem na imprezę. Niestety, nie miałam wyjścia. Zostałam zaproszona i to zaakceptowałam. Na dziewiętnastą musiałam być w domu Nathana gdzie czekała na mnie Becky. Problem w tym, że dochodziła osiemnasta a ja nadal siedziałam przed otwartą szafą w szlafroku. Po kilkunastu minutach wybrałam luźną czarną sukienkę i brązowe sandałki. Na lewy nadgarstek założyłam kilka zwykłych bransoletek a włosy spięłam w wysoki kucyk. Twarz pokryłam lekką warstwą pudru i byłam gotowa do wyjścia. Toby umówił się z kumplami na piwo, więc zostawiłam dom pusty i udałam się na imprezę.
                                                                    ***
                                                                   (Harry)
Zająłem jedno z wolnych miejsc na tarasie z tyłu domu Nathana. Nathan to dobry koleś, jeden z najlepszych kumpli Chrisa co wyjaśnia dlaczego moja osoba tam była. Jest to też chłopak Becky, najlepszej przyjaciółki Daisy. Nasze stosunki nie były najlepsze odkąd bezczelnie wystawiłem jej bratnią duszę. Wiecie, gadaliśmy tak o, żeby było. Żadna rewelacja. Tamtego wieczoru doszły mnie słuchy, że Daisy ma się także zjawić. Serce mi mocniej zabiło na myśl, że ją zobaczę. Nie wiem dlaczego. Nadal czułem się winien za to co zrobiłem i nic nie mogło tego zmienić.
Minęła godzina a ja siedziałem sam na tarasie ponieważ Chris był już lekko pod wpływem alkoholu i zabawiał inne laski, Nathan biegał za pijaną Becky aby nic sobie nie zrobiła a ja nie miałem z kim porozmawiać. Niespodziewanie przysiadła się do mnie dziewczyna o czarnych krótkich włosach której makijaż był w stanie fatalnym. Ogólnie ledwo trzymała się na nogach z powodu alkoholu który krążył w jej krwi.
-Ty jesteś tym przystojnym loczkiem o którym mówił Chris, hm? -siedziała naprzeciwko mnie i posyłała mi uśmiechy, których nawet nie odwzajemniałem.
-Nie jestem pewien. -odpowiedziałem. Chciałem się jej pozbyć, nie miałem ochoty na nowe znajomości z kobietami.
-Wystarczy, że ja tak. -posłała mi kolejny uśmiech i poczułem jej rękę na moim udzie.
Przesuwała dłonią coraz wyżej ale w końcu chwyciłem jej nadgarstek.
-Daruj sobie to. -uśmiechnąłem się z ironią w jej stronę ale ona była za bardzo pijana aby od razu odpuścić.
-Oh nie mów, że nie masz ochoty pójść dzisiaj ze mną do sypialni Nathana. Może od razu przejdźmy do konkretów, po co nam te gierki? -jej oddech był odrażający.
Nie wiem jakie drinki ona ze sobą zmiksowała ale efekt był piorunujący, przysięgam. Przez bzdury jakie wygadywała musiałem wypić łyk piwa które było prawie nietknięte.
-Nie rozumiesz, że nigdzie z Tobą nie pójdę? Znajdź sobie innego faceta do zaspokojenia Twoich potrzeb.
   Nawet słowem się nie odezwała tylko wstała i chwiejnym krokiem wróciła do domu. Nie lubię jak dziewczyny są do tego stopnia pijane. Posuwają się do różnych czynów nie mówię, że wszystkie, a później żałują, że zrobiły coś głupiego. Lub nawet nie mają szansy aby żałować bo giną tego samego wieczoru. Tak było z moją dobrą przyjaciółką, Audrey.
                                                                          ***
                                                                        (Daisy)
Pierwszy raz widziałam Becky pijaną. Kilka drinków które zafundował jej Nathan zbiły ją z nóg. Nawet nie spędzałam z nią czasu bo ona prawie nie potrafiła rozmawiać. Siedziała przy barze i piła wodę. Zastanawiałam się czy na każdej imprezie doprowadzała się do takiego stanu, czy to był wyjątek. Nathan biegał w okół niej jak poparzony. Sprawdzał czy dobrze siedzi, czy nie spadnie, czy ma wodę, to, tamto. Mówię wam, widok komiczny.
Rozmawiałam z Caroline i Ally przez chwilę. Później musiały już uciekać do swoich chłopaków. Ja byłam sama jak palec. Chciałam porozmawiać chwilę z Harrym, już nawet miałam się do niego dosiąść ale przez okno dojrzałam, że gawędzi z krótkowłosą czarnowłosą. Nie wiedziałam czy to jego dziewczyna, czy przypadkowa zaproszona osoba ale ona wyraźnie z nim flirtowała. Te uśmiechy które posyłała w jego stronę były jednoznaczne.  Gdyby nie stół który ich dzielił, już by się całowali albo byli w jednym z pokojów gościnnych. Z myśli wyrwał mnie męski głos.
-Mogę Cię prosić do tańca? -usłyszałam. Podniosłam głowę i zobaczyłam chłopaka o blond włosach z wyszczerzonymi zębami. Wyglądał na sympatycznego, stwierdziłam czemu nie.
-Z przyjemnością. -wstałam i nie zamieniliśmy już słowa. Po prostu wyszliśmy do ogrodu za domem, przechodząc przez taras, gdzie odbywały się wszystkie tańce. Dobrze, że muzyka była normalna a nie typowy klubowy dubstep. Wraz z nieznajmomym blondynem zajęliśmy uniwersalną pozę do tańca i zaczęliśmy się kołysać w rytm muzyki.
-Mam na imię Matt, a Ty jesteś Daisy? -uśmiechnął się w moją stronę.
-Tak, to ja. Widzę, że było kilka plotek na mój temat skoro mnie znasz. -jego dłonie znajdowały się na moich plecach przez co nie było mi aż tak zimno.
-Skądże. Łatwo Cię było zauważyć, siedziałaś sama. -nie muszę już mówić, że uśmiech z twarzy mu nie znikał. Nie będę się powtarzać.
Chciałam go cały czas odwzajemniać z grzeczności ale dziwnie się czułam. Starałam się po prostu przyjąć przyjazny wyraz twarzy.
-Oh, to tak się domyśliłeś. W sumie dobra taktyka.
-Mam dużo dobrych taktyk, nie tylko takie. -nie zupełnie rozumiałam o co mu chodzi. DJ puścił troszeczkę wolniejszą piosenkę ale nie tańczyliśmy typowego ''wolnego''. Bujaliśmy się nadal w rytm. Jego dłonie schodziły stopniowo coraz niżej ale stwierdziłam, że to normalne.
-Mieszkasz w Ely? -zadałam mu takie pytanie ponieważ nie kojarzę go z szkoły ani okolicy.
-Nie, nie. Przyjechałem z rodzicami w odwiedziny do ciotki i kuzyna. Adam Winkinson, kojarzysz?
-Tak, coś mi to mówi. -wokół nas było pełno zakochanych par.
-Ale to ja jestem tym lepszym z Winkinsonów. -jego dłonie zatrzymały się na moich pośladkach a moje ręce automatycznie przybrały normalną pozycję. Byłam uwięziona w jego uścisku. -Moje dłonie idealnie tam pasują, nie sądzisz? -jego uśmiech stał się bardziej zachęcający do dalszej znajomości.
-Nie sądzę, puść mnie, proszę. -odpowiedziałam stanowczo. Miałam dość, nie chciałam czekać dłużej.
-Najpierw pójdziesz ze mną w jakieś ustronne miejsce, nie skończy się na tym. -warknął w moje ucho. Już nie był miły i sympatyczny.
 Moje dłonie zacisnęły się w pięść i starały się bić jego klatkę piersiową, na daremno. Jego uścisk się zacieśnił i poczułam ból. Nie chciałam krzyczeć, nikt nie zawracał sobie nami uwagi. Wszyscy byli w swojej własnej bańce. Moje siniaki dawały o sobie znać. W pewnym momencie Matthew wylądował plecami na ziemi powodując, że wszyscy się odsunęli i zwrócili swoją uwagę w to miejsce.
                                                                          ***
                                                                       (Harry)
Nie mogłem patrzeć jak ten skurwiel trzyma ją za dupę. Nie obchodziło mnie czy ona tego chciała, czy ją to kręciło. Miał przestać. Byłem za daleko aby zauważyć jej wyraz twarzy więc podszedłem bliżej. Nie zauważyła mnie bo powieki miała mocno zaciśnięte. Wargi złączone w prostą kreskę. Rana już się zagoiła, nie miała nic. Szarpnąłem go za tył jego niebieskiej koszulki i rzuciłem na kręgosłup. Nie dałem mu szansy aby się podnieść bo usiadłem na nim okrakiem, jego ciało było uwięzione pod wpływem mojej wagi. Wszyscy się patrzyli. Wymierzyłem pięść w jego lewy policzek.
-Harry odsuń się od niego! -Daisy krzyczała jak opętana ciągnąc mnie za tył mojej koszulki.
Następnym celem był nos z którego wysączyła się krew. Miałem całą prawą dłoń w jego pieprzonej krwi. Daisy i kilka innych osób pobiegło po kogoś, tak sądziłem. Co sekundę obierałem sobie nowy punkt na jego twarzy. Moja biała koszulka miała już kilka czerwonych plamek.
-Styles, kurwa! Wstawaj z niego! -usłyszałem głos Chrisa za moimi plecami. Najwidoczniej był już trzeźwy. Nie zamierzałem z nikogo wstać, jeszcze nie skończyłem.
-Harry błagam Cię! -słyszałem jej głos, krzyk. -Przestań do cholery, słyszysz?!
-Chris zabierz ją stąd. -powiedziałem celując w jego szczękę. Sprawiał jej ból, teraz ja sprawię mu.
-Stary Ona nie pójdzie stąd nigdy. -głos Chrisa był lekko 'zajęty'. Wiedziałem, że usiłuje wynieść Daisy do domu.
 Już chciałem znowu uderzyć ale ten sukinsyn się odezwał. Dałem mu szansę się wypowiedzieć.
-Co ja Ci kurwa zrobiłem? -wykrztusił z siebie. Z jego wargi lała się krew. Z resztą całą twarz miał w czerwonej cieczy.
-Sprawiłeś jej ból człowieku. Nie umiesz szanować kobiety? Nikt Cię tego nie nauczył? -podniosłem się z niego ale on nadal leżał, nie miał zamiaru stanąć ze mną twarzą w twarz. Może to i dobrze, prawdopodobnie znowu by oberwał.
-A kim Ona dla Ciebie jest? Siostrą, dziewczyną, żoną, narzeczoną, przyjaciółeczką? -mówił z takim sarkazmem, że sam się prosił aby zarobić w mordę po raz kolejny.
 Chciałem to zrobić ale jego widok zasłoniła mi Daisy. W oczach miała łzy. Jej czarna sukienka była przyozdobiona źdźbłami zielonej trawy. Cała się trzęsła. Dłonie trzymała mocno zaciśnięte mimo to widać było jak drgają. Chciałem ją objąć, to był taki odruch. Nie kontrolowany. Ona jednak zrobiła krok do tyłu i pokiwała przecząco głową.
-Co byś mu odpowiedział? Że kim dla Ciebie jestem? Nikim, Styles. Nikim. Nic nas nie łączy. Po tym co mu zrobiłeś nie zasługujesz nawet na znajomość. -w jej oczach kręciły się łzy, za wszelką cenę nie chciała aby wydostały się na policzki i spłynęły w dół. Jej słowa zabolały mnie najbardziej. Byłem zerem.
-Do cholery! Bronisz go chociaż on sprawił ci ból? Czy Ty się do diabła słyszysz, Daisy?! -złapałem mocno za jej ramiona. Nie odpowiedziała. -Słyszysz?! -miała zamknięte oczy ale i tak płynęły jej łzy. Pojedyncze, prawie niezauważalne.
-Puść mnie. -szepnęła najciszej jak potrafiła. Otworzyła oczy.
Były pełne emocji. Ból, rozczarowanie i strach. Odsunąłem swoje dłonie z jej ciała i zobaczyłem jej siniaki. Miała je na całej długości ramion. Nie były świeże, odetchnąłem z ulgą na myśl, że to nie moja sprawka. Mimo to, sprawiłem jej ból. Po raz kolejny. Tym razem fizyczny. Pobiegła w stronę otwartego okna tarasowego, prowadzącego do salonu. Podejrzewam, że uciekła do domu. Moja bezsilność jaka mnie otoczyła nie pozwoliła mi nawet biec za nią. Nie byłem w stanie zrobić nic co by mnie usprawiedliwiło. Zrobiłem to wszystko pod wpływem emocji i kilku piw, nie potrafiłem się powstrzymać. Ona płakała z mojego powodu. Kurwa, sprawiłem jej ból. Przestraszyła się mnie nawet bardziej niż tego szmaciarza. Chciałem wiedzieć kto sprawił, że jej ręce są posiniaczone. Chciałem wiedzieć, kto za to zapłaci. Nie chciałem aby skończyła jak Audrey. Daisy nie rozumiała dlaczego tak gwałtownie postąpiłem, tylko Chris rozumiał. Nie mogłem pozwolić aby dołączyła do niej przez kolejnego takiego dupka jakim był Lucas, chłopak Audrey.

______________
Wróciłam dzisiaj nad ranem znad morza i od razu zaczęłam pisać rozdział. Mam nadzieję, że wam się podoba. W najbliższych rozdziałach dowiecie się bliżej kim jest Audrey i co się z nią stało. Udanego wieczoru :) xx

czwartek, 31 lipca 2014

Rozdział II

                                                              (Harry)
W moim życiu przewinęło się kilka dziewczyn ale żadna nie została na dłużej. Nawet nie byłem pewien czy tak naprawdę mi na nich zależało. Może te związki były przymusowe? Chciałem zaimponować ich ilością, zainteresowaniem mojej osoby u płci przeciwnej wśród moich kolegów. Z czasem przestało mnie interesować co inni o mnie sądzą. Z czasem po prostu dorosłem. Można powiedzieć, że całe życie przypatrywałem się kobietom. Mieszkałem z mamą i siostrą, dopiero po jakimś czasie dołączył Robin. Obecny mąż mojej rodzicielki. Wiedziałem jak zmienne są ich humory, jak delikatnie wyrażać się do nich kiedy mają te ''ciężkie dni''. Chociaż nigdy nie zrozumiem dlaczego dziewczyny są tak wkurzone podczas miesiączki. Śmieszne, że takie rzeczy zaprzątały mi czasami głowę. 
Rok wcześniej wyprowadziłem się z domu w którym się wychowałem i zapragnąłem wieść samodzielne życie. Dobrze mi szło. Zostałem trenerem koszykówki i miałem własne mieszkanie. Moja mama była trochę przeciwna temu wszystkiemu bo bała się, że w moim nowym miejscu zamieszkania regularnie będą odbywały się imprezy, po których zawsze w moim łóżku wylądowałaby nowa dziewczyna. Nie było ani jednej takiej sytuacji. Wolałem zaprosić Chris'a do siebie i spędzić tylko z nim typowy męski wieczór, przed telewizorem oglądając mecz Lakersów albo Manchesteru United. Chris to zdecydowanie jedyny koleś któremu potrafiłem zaufać, mój jedyny przyjaciel. Resztę mogę nazwać kumplami lub znajomymi.   
Popełniłem w życiu jeden błąd za który prawdopodobnie nigdy nie będę miał szansy przeprosić. Ba, on nawet nie zostanie mi przebaczony. Wiedziałem, że to co zrobiłem było głupie, dziecinne i całkowicie żałosne. Zachowałem się jak typowy gówniarz. Nie doceniłem jej, nie doceniłem tego, że ktoś wyznał mi miłość. Tak szczerze mi to powiedział mimo tego, że byliśmy wrogami przez ostatnie kilka miesięcy. A ja zachowałem się jak skurwiel i ją wyśmiałem, mówiąc szczerze, dałem jej nawet lekko do zrozumienia, że powinna schudnąć. Chociaż wcale nie musiała tego robić, wyglądała dobrze. Tylko na tamtą chwilę po prostu byłem głupi. 
                                                                   ***
Rozglądałem się po sklepie z płytami szukając prezentu dla mojej siostry Gemmy, która za kilka dni kończyła 23 lata. Jej gust muzyczny był zbliżony do mojego ale mimo to, nie potrafiłem się zdecydować album którego artysty jej podarować. Podszedłem do regału oznaczonego literką ''E'' szukając wykonawcy o imieniu Ed Sheeran. 
-Pomóc Panu w czymś? -zapytała kobieta która stanęła z mojej prawej strony, podniosłem wzrok aby spojrzeć jej w twarz.
-Nie, nie trzeba. Dziękuje. -uśmiechnąłem się w jej stronę a ona to odwzajemniła i odeszła. Tylko, że ja nadal stałem ponieważ moją uwagę przykuła dziewczyna stojąca kilka regałów dalej. Oh Styles, daj spokój. Podejdziesz do niej i co powiesz? Przyznajmy szczerze, zawsze Ty czekałeś na czyiś pierwszy krok. Ale ona przypominała mi kogoś. Jej długie włosy opadały na lewą stronę, zasłaniając przy tym profil jej twarzy. Nie wierzyłem żeby to była Daisy. Nie wróciłaby tutaj. Od czterech lat nie przylatywała na wakacje i nagle by się jej odwidziało? Nie możliwe.
Cholera ale ona tak bardzo przypominała mi ją. Musiałem to sprawdzić nawet jakbym miał dostać za to w ryj. Podszedłem bliżej niej stojąc po jej lewej stronie. W dłoni trzymałem album Sheeran'a. 
-Um, mogę Ci przeszkodzić? -zapytałem ale oczywiście Bóg chciał, żeby mój głos znowu był lekko zachrypnięty.
 Odwróciła się w moją stronę z lekkim uśmiechem który od razu zszedł z jej twarzy. Źrenice oczu lekko się powiększyły na kilka sekund. To była ona, byłem tego pewien na miliardy procent. Jej usta były zranione, rozcięte. Moją głowę zajęły myśli typu ''co jej się stało'' ale musiałem wrócić do rzeczywistości. Mimo upływu czterech lat jej twarz nie zmieniła się pod żadnym względem. Oczywiście wydoroślała ale była do rozpoznania. 
-Jasne. -odpowiedziała. Jej głos był lekko zakłopotany. Nie wiedziałem czy mnie rozpoznała albo udawała, że mnie nie rozpoznaje.
-Może to głupio zabrzmi ale masz na imię Daisy? 
                                                                ***
                                                             (Daisy)
To nie mogło być prawdziwe. Nie sądziłam, że spotkam go w tym małym muzycznym sklepie. Boże, Ely nie jest aż tak małe. Mógł być wszędzie ale znalazł się przy tym samym regale, w tym samym sklepie. Najgorsze jest to, że mnie rozpoznał a ja nie byłam przygotowana na rozmowę z nim. Ludzie, ostatni raz gdy z nim rozmawiałam dał mi kosza. To było cztery, cholerne, lata temu. Musiałam podnieść lekko głowę aby spojrzeć mu bezpośrednio w oczy. Dobry Jezu, podczas naszego spotkania był wyższy o kilka centymetrów. A teraz musiałabym założyć z dwudziesto centymetrowe czółenka aby być na równi z nim. Nie miał już takiej samej burzy loków na głowie. Loki nadal były widoczne ale przewiązana przez głowę bandanka nie pozwoliła im zaprezentować się w całości. Typowa dziewczyna ze mnie. Obmierzyłam go od góry do dołu, pewnie to zauważył ale co tam. Musiałam się w końcu przyznać, że to ja. Ta sama Daisy. Prędzej czy później i tak wszystko wyszłoby na jaw. 
-Całe życie, Harry. -odpowiedziałam uśmiechając się lekko. Ciężko było po czterech latach spojrzeć w te same zielone oczy. 
-Oh wiedziałem, że to Ty! Co tutaj robisz? -uśmiechnął się co mnie trochę zbiło z tropu i na kilka sekund przeniosło na Marsa, czy gdzieś. To dziwne uczucie i nie mówmy o tym. 
-Jak myślisz co mogę robić w sklepie muzycznym? Może przeglądam płyty? -zażartowałam z sarkastycznym akcentem. Musiał go rozbawić mój jakże śmieszny żart bo się uśmiechnął. Lub zrobił to z grzeczności. Nie ważne. 
-Chodziło mi bardziej o to co robisz w Ely? To chyba Twoja pierwsza wizyta odkąd wyjechałaś. Jakaś odmiana? -zapytał ciągle patrząc się w moje oczy. Nie mógł sobie bardziej twórczego zajęcia znaleźć? Już chciałam mu znowu odpowiedzieć jakimś nie śmiesznym, sarkastycznym żartem ale się powstrzymałam.
-Wróciłam na stałe. -nie potrzebował wiedzieć dlaczego, nie powinno go to obchodzić. Tyle mu wystarczyło. Jego szczęście, że chociaż udzieliłam mu takiej informacji.
-Naprawdę? Moja mama będzie szczęśliwa jeżeli będzie się mogła spotkać z Twoją. -był wyraźnie zaskoczony. No i musiałam mu zdradzić kolejną informację. Wyciągał to ode mnie z premedytacją czy mimowolnie? 
-Wróciłam sama. -powiedziałam jakby nigdy nic. 
Nie odpowiedział nawet pół słowa. Po prostu staliśmy a ja czułam jak krew mnie zalewa. Nie mógł chociaż, nie wiem, kichnąć? Oczekiwałam od niego zbyt wiele? Może myślał, że zacznę jakąś głębszą rozmowę albo zaproszę na ciastko do domu. Nie wiem ile trwała ta cisza. Minutę, dwie, kilkanaście sekund? Nie jestem w stanie określić tego. Dla mnie to była najdłuższa, najbardziej niezręczna cisza jakiej doznałam. Na szczęście przerwał ją w końcu Harry.
-Może moglibyśmy się spotkać za kilka dni? Trochę pogadać. Wiem schrzaniłem to co mieliśmy kilka lat temu i nawet Cię za to nie przeproszę, bo to nie jest do wybaczenia. -ostatnie zdanie było dla mnie jak malutki cios, przyjemny, dziwny. ''SCHRZANIŁEM TO CO MIELIŚMY''. 
-Nie martw się przeszła mi miłość do Ciebie. Możemy spróbować się spotkać i zobaczyć co z tego wyjdzie. -odpowiedziałam. Wolałam go upewnić co do moich uczuć w stosunku do niego. Byłam pewna, że ma dziewczynę. Lepszą ode mnie bo przecież on nigdy nie zniżyłby się do takiego poziomu, żeby być z taką dziewczyną jak ja. 
-Nie martwię się o to. Po prostu wiem, że nasza przyjaźń roztrzaskała się jak szkło na milion kawałków i teraz trzeba je pozbierać, jeżeli nie chcemy nabawić się kolejnych blizn. -mówił jak jakiś filozof. Zastanawiałam się czy nie skończył jakiegoś kursu. Mówił prawdę. -Tylko mogłabyś podać mi swój numer telefonu? Wiem, że masz nowy. -dopowiedział. 
     Wymieniliśmy się numerami i pożegnaliśmy się. O siedemnastej byłam umówiona z Becky w jej domu. Nie byłam pewna czy opowiedzieć jej o tym kogo dzisiaj spotkałam ale zadecydowałam, że powinna o tym wiedzieć. Wróciłam do domu z zakupioną płytą. Przy obiedzie byłam nieobecna. Ciągle myślałam o roztrzaskanej jak szkło przyjaźni. Toby wyrywał mnie z myśli ale na krótką metę. Czas było zbierać się do Becky a ja siedziałam jeszcze w dresie. 
                                                                         ***
Łatwo się domyślić jak wyglądał początek mojego pierwszego spotkania z Becky, po czterech latach. Przede wszystkim duuuuuuużo łez. Becky zmieniła kolor włosów, wiedziałam o tym już dawno ale na żywo wyglądały jeszcze lepiej. Nadal miała ten sam styl i figurę. Jej mama zrobiła przepyszne ciasto czekoladowe i rozmawiałyśmy przez chwilę w trójkę. Później Pani Jennifer musiała zawieźć Jamiego na trening koszykówki. Jamie to brat Becky, czternastolatek kapitan drużyny. Gdy ostatni raz widziałam go na oczy był mniejszy ode mnie ale role się odwróciły po czterech latach. 
-To wszystko Twój tata? -zapytała mając na myśli moją rozciętą wargę i posiniaczaone ramię. 
Jakie to szczęście, że podczas mojego spotkania z Harrym miałam długi rękaw tak samo jak On. Wiem, że to tylko siniaki ale wolałam obejść się bez komentarzy albo przypatrywania się im. 
-Mhm. -odpowiedziałam biorąc łyka lemoniady. Siedziałyśmy na jej dużej kanapie w salonie, rozkoszując się ciastem i wolnym domem. Jej tata był w delegacji. 
-Co za sku...-wiedziałam, że chciała dokończyć ale bała się, że mnie urazi. Prawda, że to mój ojciec ale skoro on nie traktował mnie jak córkę, to ja nie traktowałam go jak tatę. 
-Skurwiel, Becky. Nie musisz bać się tak o nim mówić. On tego nie słyszy. 
Uśmiechnęła się w moją stronę jedząc kolejny kawałek ciasta. Nie można mu było się nie oprzeć. Ten deser sam się prosił aby wziąć kolejną porcję.
-Pójdziesz ze mną w sobotę na imprezę? -szybkość wypowiadanych przez nią słów była maksymalna. 
-Gdzie i u kogo? -nie byłam typem imprezującej dziewczyny więc wolałam się upewnić gdzie to wszystko ma się odbywać, oraz kto jest gospodarzem. W Szwajcarii byłam na kilku imprezach u Christine. Nikt inny nie chciał mnie zapraszać i chwała Panu Bogu.
-Rodzice Nathana wyjechali na Majorkę i urządza skromną imprezę. Maks dziesięć osób. Nie daj się prosić. -przez szybkość z jaką wypowiadała zdania trochę się zapowietrzyła i musiała nabrać powietrza. -Będzie kilku starych znajomych z Secondary School. -odwróciła ode mnie wzrok i wbiła go w talerz.
 Na marginesie - Nathan to jej chłopak. Byli parą od dwóch lat. Znałam go jeszcze z przedszkola.Chodziliśmy do tej samej grupy. Nawet pamiętam, że raz oddał mi swój podwieczorek.
-Kto dokładnie? -oh, dobrze wiedziałam co chciała powiedzieć. A raczej czyje imię wymówić. Czemu tego po prostu nie zrobiła. Czy to jest jakiś zakaz, przesąd, nie wiem, coś złego o czym nie można mówić? Temat tabu? 
-Ally, Josh, Caroline...Harry... 
-Spotkałam go dzisiaj. Rozmawialiśmy chwilę. -zatrzymałam się na chwilę i obserwowałam jej reakcje, nic nie powiedziała. -Jeżeli myślisz, że nie pójdę na imprezę ze względu na to co pomiędzy nami zaszło to jesteś w błędzie.  
           Pójdę tam przecież to nic takiego. On będzie tak samo zaproszony jak ja. Gdybym chciała go unikać cały czas musiałabym nie przyjeżdżać tutaj w ogóle. Szczerze mówiąc cieszyłam się, że Becky mnie zaprosiła. Wyrwę się trochę z moich myśli, problemów które częściowo zostawiłam w Szwajcarii i tego wszystkiego. 

------------
Hej kochani! To już drugi rozdział. Chciałam wam serdecznie podziękować za wszystkie komentarze, których nie jest zbyt dużo ale zawsze coś. Mam nadzieje, że w przyszłości grupka czytelników się powiększy. Uf, trochę mi zajęło pisanie tego i oby wam się podobało. Mam dla was jeszcze kilka informacji.
-Przyszły rozdział pojawi się dopiero pod koniec przyszłego tygodnia!! Nie zniechęcajcie się, po prostu jadę jutro na wakacje nad polskie morze. Będę miała wifi w pokoju prawdopodobnie ale wiecie, mało czasu. 
-MOGLIŚCIE SIĘ ZASTANAWIAĆ DLACZEGO SŁOWO ''BLIZNA'' ZOSTAŁO WYTŁUSZCZONE. A TO DLATEGO, ŻE TYTUŁ FF NOSI NAZWĘ ''SCAR'' - ''BLIZNA''. 
         to tyle. dziękuje i kocham was, lots of love! x 
                                                                      

poniedziałek, 28 lipca 2014

Rozdział I


      Mam na imię Daisy. Daisy Croft. Jako szesnastolatka opuściłam rodzinne miasto Ely, w wschodniej Anglii. Mój tata postanowił wyjechać w pogoni za pieniędzmi do wielkiego miasta w Szwajcarii. Zurich. Zostawiliśmy wszystko. Włącznie z moim wówczas 19-letnim bratem Toby'm. Kończył szkołę i rodzice nie chcieli aby nagle zmieniał otoczenie, kraj, uczył się innego języka. Ze mną nawet nie porozmawiali. Postawili mnie przed faktem dokonanym. Nie miałam wyboru. Nawet bunt który wtedy sobą reprezentowałam nie zmienił ich zamiarów. 

  Miałam dwadzieścia lat i dość wszystkiego co zdarzyło się w Szwajcarii oraz samej Szwajcarii. Nie podobało mi się tam. Nie lubiłam języka którego musiałam używać, mojej szkoły, ludzi z którymi musiałam do niej uczęszczać, mojego domu i przede wszystkim mojego taty. Po dwóch latach mieszkania na obczyźnie coś go opętało. Zmienił się nie do poznania kiedy wieczorem wracał z pracy. W domu można było tylko słyszeć jego krzyki, roztrzaskiwane talerze i szklanki. Bił nas, znęcał się nad nami. 
Nie mogę opisać jak okrutny był wobec swojej córki [mnie] i żony.
 Ile razy przychodziłam z dodatkowych lekcji języka niemieckiego i w domu czekała na mnie mama z podbitym okiem i ojciec siedzący na kanapie jakby nigdy nic. Nie potrafię tego nawet zliczyć. Dzień w dzień, wieczór w wieczór było to samo.
    Nadszedł tak długo wyczekiwany przeze mnie dzień. Powrót do Wielkiej Brytanii. Na samą myśl kąciki ust podnosiły mi się do góry mimo tego, że zostawiałam mamę samą z ojcem. Nie chciałam tego ale Ona mnie przekonała. Pozwoliła mi uciec, przysięgała, że sobie poradzi. Przecież dotąd też sobie radziła.
 Samolot miałam w nocy więc za dnia załatwiłam jeszcze kilka spraw. Pożegnałam się z szefową restauracji w której pracowałam jako kelnerka. Byłam tam zatrudniona dwa lata, to szmat czasu. Po pożegnalnym spotkaniu [[kolejnym]] z Christine, moją jedyną przyjaciółką w Szwajcarii, wróciłam do domu.          
 Samochód ojca stał przed domem, błagałam Boga aby chociaż w dzień wyjazdu nie zrobił awantury. Pociągnęłam za klamkę wejściowych drzwi, jak zwykle otwarte. Po domu rozległ się krzyk mojej rodzicielki. Rzuciłam torbę pod ścianę i pobiegłam do salonu.

-Daisy, nie wchodź tutaj. -wyszeptała moja mama kiedy tata odwrócił się w stronę okna. Myślała, że nie usłyszy. Odwrócił się w tępie błyskawicy w moją stronę. Smukła twarz, brązowe, pełne złości oczy i usta zaciśnięte w prostą kreskę. 
-Córeczka mamusi wróciła. Chodź tutaj. -wskazał palcem miejsce naprzeciwko niego. 
Nigdy nie dawałam mu poznać po sobie, że się boje. Cały strach chowałam w sobie. Stanęłam naprzeciwko niego.
-Może Ty mi powiesz, gdzie jest moja granatowa koszula? O ile się nie mylę to Wy tutaj robicie pranie i odkładacie wszystko na miejsce.
   Jak zwykle problem o jakieś gówno. 
-Nie wiem gdzie jest Twoja koszula. -poczułam jak dostaję z otwartej ręki w prawy policzek.
-Lepiej się zastanów. Chyba, że chcesz skończyć jak Twoja matka dzisiaj wieczorem. -wskazał palcem na mamę, dając mi do zrozumienia, że mam zobaczyć co jej zrobił. Odwróciłam głowę i zauważyłam rozciętą wargę i kilka świeżych siniaków na prawym ramieniu. -Chcesz tak wyglądać? Jesteś młoda i napewno zależy Ci abyś dobrze wyglądała. Chłopcy nie polecą na siniaki. 
Przełknęłam ślinę nim odwróciłam twarz w jego stronę. 
-Rozumiesz do cholery, że nie mam pojęcia gdzie jest Twoja koszula? Przeliterować ci to mam, narysować, napisać na kartce? Widze, że z Twoim umysłem jest gorzej z dnia na dzień. Nie bij już więcej mamy, dołuż mi podwójnie. -nie bałam się powiedzieć mu tego prosto w twarz. Przyjmowałam ciosy codziennie. Ból nie był już tak mocny jak na początku. Moje ciało się przyzwyczajało. 
Poczułam jak coś ostrego dotyka mojej wargi, jadąc w dół. Znany zapach dotarł do moich nozdrzy. To krew. Pierwszy krok WZSNC* zakończony. 
-Jesteś za smarkata żeby tak się do mnie odnosić, gówniaro. Amanda wyjdź stąd. -zwrócił się do mojej mamy. Ona nie chciała wyjść ale musiała. Robiła to średnio co 2 dni. Ojciec chciał jej oszczędzić widoku zakrwawionej, posiniaczonej córki. 20 lat temu, na porodówce był najbardziej przerażony na świecie, widząc mnie siną kiedy mama mnie urodziła. Byłam pół żywa i ledwie mnie odratowali. Teraz sam sprawia, że moje ciało jest sine. 
     Poczułam ciepłą wodę spływającą po moim ciele. Było już po wszystkim. 3 nowe siniaki na lewym ramieniu, rozcięta warga i kolejna rana, malutka. Wbiło mi się szkło, kiedy sprzątałam to co rozwalił mój rodziciel i sądzę, że zostanie mi tam blizna. Brałam prysznic, wmasowując szampon w moje włosy. Kiedy wycierałam moją twarz zapomniałam, że moja warga jest poszkodowana. Prawie krzyknęłam z bólu ale powstrzymałam się. Wróciłam do pokoju. Walizka spakowana. Wszystko przygotowane do rozpoczęcia nowego rozdziału w moim życiu. 
Mama odwiozła mnie na lotnisko i ku mojemu zaskoczeniu, tata w domu przytulił mnie na pożegnanie. Chciałam jak najszybciej dotrzeć na miejsce. 
                                                                   ***
-Tak strasznie tęskniłem, mała. -Toby krzątał się po kuchni przygotowując coś ciepłego do picia dla mnie. Strasznie wydoroślał. Stał się bardziej męski i umięśniony. Jedynie oczy i uśmiech nie uległy żadnej zmianie.   
   -Już nie jestem taka mała, Toby. Nie mam już nawet 'naście' lat. Czuję się taka stara. -bacznie obserwowałam każdy jego ruch który wykonywał.
 Mieszkał nadal w tym samym domu w którym się wychowaliśmy. Zawsze było tu tak radośnie, miło, spokojnie. To zupełnie inna definicja domu tutaj niż tamtego w Szwajcarii. Zaszło tu kilka drobnych zmian ale nie rzucały się one w oczy. 
-Postaw się w moim miejscu. Już od trzech lat nie mam 'naście'. -postawił kubek herbaty obok mnie i zajął miejsce po drugiej stronie stolika. -Oh byłbym zapomniał. Rozmawiałem wczoraj z Becky. Kazała Ci przekazać, że gdy tylko wstaniesz koniecznie musisz do niej zadzwonić. Nawet nie wiesz jak podekscytowana jest Twoim powrotem. -uśmiechnął się do mnie, biorąc łyk kawy którą dla siebie zrobił. 
       Becky to moja najlepsza przyjaciółka. Mimo rozłąki nadal utrzymywałyśmy kontakt. Nasze relacje się nie pogorszyły mimo tylu kilometrów, które dzieliły nas od siebie przez cztery lata które były dla mnie wiecznością. 
-Jasne, że zadzwonię. Co jeszcze słychać w Ely? -zapytałam z ciekawością w głosie.
-Bez zmian. Oprócz tego, że wybudowali nam nowe centrum sportowe. Dzieciaki mają lepsze boiska do gry. Mogą grać nawet w zimę i burzę bo są też kryte boiska w budynku. Nie zgadniesz kto jest trenerem koszykówki. -jego głos rozpromienił się gdy o tym mówił. Wiedziałam, że sport to jego hobby, życie. Gdy byliśmy mniejsi potrafił od świtu do nocy siedzieć na boisku i gonić za piłką do nogi. 
-Tylko nie gadaj, że Ashton Gracelett! -Chłopak którego wymieniłam to odwieczny wróg mojego brata w zawodach sportowych, nienawidzili się odkąd pamiętam. 
-Nie, on na szczęście wyjechał robić wielką karierę w stolicy. Trenerem został Harry. Dałabyś wiarę? -jego uśmiech powiększył się bardziej kiedy wypowiedział Jego imię. Zrobił kolejny łyk ciepłej cieczy i bacznie mi się przyglądał a ja nie potrafiłam mu odpowiedzieć.
 Moją głowę zajęły wspomnienia związane z trenerem koszykówki w nowym centrum sportu i rekreacji. Harry Styles. Najlepszy przyjaciel z piaskownicy i niespełniona miłość z wczesnych nastoletnich lat. W ostatniej klasie Secondary School staliśmy się najgorszymi wrogami. Nie wiem jak to się stało. Pamiętam, że wyznałam mu, że jestem w nim zakochana podczas jednej z szkolnych wycieczek. Wyśmiał mnie i nigdy nie zapomnę słów które do mnie powiedział: ''Nie mógłbym być z kimś takim jak ty, Daisy. Jesteś nie w moim typie. Popatrz na siebie a później na resztę dziewczyn w naszej szkole. Myślisz, że zniżyłbym się do takiego poziomu aby być z osobą o takim wyglądzie?''. Nie wdawałam się wtedy z nim już w żadną rozmowę. To była nasza ostatnia konwersacja. Sądzę, że chodziło mu o to, że nie wyglądam jak kościotrup, nie mam przerwy między udami, wystających kości biodrowych i tego wszystkiego co teraz jest uważane za perfekcyjną figurę kobiety. Matka Natura obdarzyła mnie kształtami za które dziękuje. 
   -Daisy, słyszysz co do Ciebie mówię?-głos mojego brata wyrwał mnie z rozmyśleń. 
-Przepraszam, zamyśliłam się. -uśmiechnęłam się słabo odwracając wzrok. -Pójdę się już położyć, Tobie sen też dobrze zrobi. -wstałam z mojego miejsca i odniosłam prawie pusty kubek do zlewu. -Dobranoc braciszku -Uśmiechęłam się do Toby'ego i skierowałam się w kierunku mojej nowej/starej sypialni. 
-Dobranoc mała. -usłyszałam za moimi plecami. 
Nie wdawałam się w nocne przemyślenia leżąc w łóżku. Znalazłam wygodną dla mojego ciała pozycję i zasnęłam zapominając na kilka godzin o Harrym, który znowu biegał w mojej głowie.
-------
 *WZSNC = Wieczorne Znęcanie Się Nad Córką

Pierwszy rozdział już za mną. I jak? Piszcie w komentarzach co o tym wszystkim sądzicie. Jak na razie mało Harry'ego ale to dopiero pierwszy rozdział, kochani! Miłego wieczoru :)

piątek, 25 lipca 2014

Prolog



Nic bardziej nie boli niż ból fizyczny, który sprawia Ci osoba którą kochasz. 
Nic bardziej nie boli niż to, że ta osoba była kiedyś dla Ciebie bliska, a teraz traktuje Cie jak szmatę. 
Chociaż, szmata też na to nie zasługuje. Nikt i nic na to nie zasługuje. 
   Nie potrafię sobie wyobrazić siebie w takiej postaci, w takiej złości, robiąc takie czyny jakie robił On każdego wieczoru kiedy wracał do domu. Już dawno w naszym domu brakowało kompletu talerzy, filiżanek do kawy. 
Nie mieliśmy ich ponieważ codziennie było coś roztrzaskiwane. 
   Szkło rozpryskiwało się na drobny mak po całym domu. Szczątki talerzy były wszędzie. Tak samo jak blizny są na moim ciele. 


--------------------
 Jeżeli przeczytałaś/eś to proszę zostaw komentarz z swoją opinią. Obojętnie czy negatywna czy pozytywna. To bardzo motywuje. Miłego dnia :)