czwartek, 31 lipca 2014

Rozdział II

                                                              (Harry)
W moim życiu przewinęło się kilka dziewczyn ale żadna nie została na dłużej. Nawet nie byłem pewien czy tak naprawdę mi na nich zależało. Może te związki były przymusowe? Chciałem zaimponować ich ilością, zainteresowaniem mojej osoby u płci przeciwnej wśród moich kolegów. Z czasem przestało mnie interesować co inni o mnie sądzą. Z czasem po prostu dorosłem. Można powiedzieć, że całe życie przypatrywałem się kobietom. Mieszkałem z mamą i siostrą, dopiero po jakimś czasie dołączył Robin. Obecny mąż mojej rodzicielki. Wiedziałem jak zmienne są ich humory, jak delikatnie wyrażać się do nich kiedy mają te ''ciężkie dni''. Chociaż nigdy nie zrozumiem dlaczego dziewczyny są tak wkurzone podczas miesiączki. Śmieszne, że takie rzeczy zaprzątały mi czasami głowę. 
Rok wcześniej wyprowadziłem się z domu w którym się wychowałem i zapragnąłem wieść samodzielne życie. Dobrze mi szło. Zostałem trenerem koszykówki i miałem własne mieszkanie. Moja mama była trochę przeciwna temu wszystkiemu bo bała się, że w moim nowym miejscu zamieszkania regularnie będą odbywały się imprezy, po których zawsze w moim łóżku wylądowałaby nowa dziewczyna. Nie było ani jednej takiej sytuacji. Wolałem zaprosić Chris'a do siebie i spędzić tylko z nim typowy męski wieczór, przed telewizorem oglądając mecz Lakersów albo Manchesteru United. Chris to zdecydowanie jedyny koleś któremu potrafiłem zaufać, mój jedyny przyjaciel. Resztę mogę nazwać kumplami lub znajomymi.   
Popełniłem w życiu jeden błąd za który prawdopodobnie nigdy nie będę miał szansy przeprosić. Ba, on nawet nie zostanie mi przebaczony. Wiedziałem, że to co zrobiłem było głupie, dziecinne i całkowicie żałosne. Zachowałem się jak typowy gówniarz. Nie doceniłem jej, nie doceniłem tego, że ktoś wyznał mi miłość. Tak szczerze mi to powiedział mimo tego, że byliśmy wrogami przez ostatnie kilka miesięcy. A ja zachowałem się jak skurwiel i ją wyśmiałem, mówiąc szczerze, dałem jej nawet lekko do zrozumienia, że powinna schudnąć. Chociaż wcale nie musiała tego robić, wyglądała dobrze. Tylko na tamtą chwilę po prostu byłem głupi. 
                                                                   ***
Rozglądałem się po sklepie z płytami szukając prezentu dla mojej siostry Gemmy, która za kilka dni kończyła 23 lata. Jej gust muzyczny był zbliżony do mojego ale mimo to, nie potrafiłem się zdecydować album którego artysty jej podarować. Podszedłem do regału oznaczonego literką ''E'' szukając wykonawcy o imieniu Ed Sheeran. 
-Pomóc Panu w czymś? -zapytała kobieta która stanęła z mojej prawej strony, podniosłem wzrok aby spojrzeć jej w twarz.
-Nie, nie trzeba. Dziękuje. -uśmiechnąłem się w jej stronę a ona to odwzajemniła i odeszła. Tylko, że ja nadal stałem ponieważ moją uwagę przykuła dziewczyna stojąca kilka regałów dalej. Oh Styles, daj spokój. Podejdziesz do niej i co powiesz? Przyznajmy szczerze, zawsze Ty czekałeś na czyiś pierwszy krok. Ale ona przypominała mi kogoś. Jej długie włosy opadały na lewą stronę, zasłaniając przy tym profil jej twarzy. Nie wierzyłem żeby to była Daisy. Nie wróciłaby tutaj. Od czterech lat nie przylatywała na wakacje i nagle by się jej odwidziało? Nie możliwe.
Cholera ale ona tak bardzo przypominała mi ją. Musiałem to sprawdzić nawet jakbym miał dostać za to w ryj. Podszedłem bliżej niej stojąc po jej lewej stronie. W dłoni trzymałem album Sheeran'a. 
-Um, mogę Ci przeszkodzić? -zapytałem ale oczywiście Bóg chciał, żeby mój głos znowu był lekko zachrypnięty.
 Odwróciła się w moją stronę z lekkim uśmiechem który od razu zszedł z jej twarzy. Źrenice oczu lekko się powiększyły na kilka sekund. To była ona, byłem tego pewien na miliardy procent. Jej usta były zranione, rozcięte. Moją głowę zajęły myśli typu ''co jej się stało'' ale musiałem wrócić do rzeczywistości. Mimo upływu czterech lat jej twarz nie zmieniła się pod żadnym względem. Oczywiście wydoroślała ale była do rozpoznania. 
-Jasne. -odpowiedziała. Jej głos był lekko zakłopotany. Nie wiedziałem czy mnie rozpoznała albo udawała, że mnie nie rozpoznaje.
-Może to głupio zabrzmi ale masz na imię Daisy? 
                                                                ***
                                                             (Daisy)
To nie mogło być prawdziwe. Nie sądziłam, że spotkam go w tym małym muzycznym sklepie. Boże, Ely nie jest aż tak małe. Mógł być wszędzie ale znalazł się przy tym samym regale, w tym samym sklepie. Najgorsze jest to, że mnie rozpoznał a ja nie byłam przygotowana na rozmowę z nim. Ludzie, ostatni raz gdy z nim rozmawiałam dał mi kosza. To było cztery, cholerne, lata temu. Musiałam podnieść lekko głowę aby spojrzeć mu bezpośrednio w oczy. Dobry Jezu, podczas naszego spotkania był wyższy o kilka centymetrów. A teraz musiałabym założyć z dwudziesto centymetrowe czółenka aby być na równi z nim. Nie miał już takiej samej burzy loków na głowie. Loki nadal były widoczne ale przewiązana przez głowę bandanka nie pozwoliła im zaprezentować się w całości. Typowa dziewczyna ze mnie. Obmierzyłam go od góry do dołu, pewnie to zauważył ale co tam. Musiałam się w końcu przyznać, że to ja. Ta sama Daisy. Prędzej czy później i tak wszystko wyszłoby na jaw. 
-Całe życie, Harry. -odpowiedziałam uśmiechając się lekko. Ciężko było po czterech latach spojrzeć w te same zielone oczy. 
-Oh wiedziałem, że to Ty! Co tutaj robisz? -uśmiechnął się co mnie trochę zbiło z tropu i na kilka sekund przeniosło na Marsa, czy gdzieś. To dziwne uczucie i nie mówmy o tym. 
-Jak myślisz co mogę robić w sklepie muzycznym? Może przeglądam płyty? -zażartowałam z sarkastycznym akcentem. Musiał go rozbawić mój jakże śmieszny żart bo się uśmiechnął. Lub zrobił to z grzeczności. Nie ważne. 
-Chodziło mi bardziej o to co robisz w Ely? To chyba Twoja pierwsza wizyta odkąd wyjechałaś. Jakaś odmiana? -zapytał ciągle patrząc się w moje oczy. Nie mógł sobie bardziej twórczego zajęcia znaleźć? Już chciałam mu znowu odpowiedzieć jakimś nie śmiesznym, sarkastycznym żartem ale się powstrzymałam.
-Wróciłam na stałe. -nie potrzebował wiedzieć dlaczego, nie powinno go to obchodzić. Tyle mu wystarczyło. Jego szczęście, że chociaż udzieliłam mu takiej informacji.
-Naprawdę? Moja mama będzie szczęśliwa jeżeli będzie się mogła spotkać z Twoją. -był wyraźnie zaskoczony. No i musiałam mu zdradzić kolejną informację. Wyciągał to ode mnie z premedytacją czy mimowolnie? 
-Wróciłam sama. -powiedziałam jakby nigdy nic. 
Nie odpowiedział nawet pół słowa. Po prostu staliśmy a ja czułam jak krew mnie zalewa. Nie mógł chociaż, nie wiem, kichnąć? Oczekiwałam od niego zbyt wiele? Może myślał, że zacznę jakąś głębszą rozmowę albo zaproszę na ciastko do domu. Nie wiem ile trwała ta cisza. Minutę, dwie, kilkanaście sekund? Nie jestem w stanie określić tego. Dla mnie to była najdłuższa, najbardziej niezręczna cisza jakiej doznałam. Na szczęście przerwał ją w końcu Harry.
-Może moglibyśmy się spotkać za kilka dni? Trochę pogadać. Wiem schrzaniłem to co mieliśmy kilka lat temu i nawet Cię za to nie przeproszę, bo to nie jest do wybaczenia. -ostatnie zdanie było dla mnie jak malutki cios, przyjemny, dziwny. ''SCHRZANIŁEM TO CO MIELIŚMY''. 
-Nie martw się przeszła mi miłość do Ciebie. Możemy spróbować się spotkać i zobaczyć co z tego wyjdzie. -odpowiedziałam. Wolałam go upewnić co do moich uczuć w stosunku do niego. Byłam pewna, że ma dziewczynę. Lepszą ode mnie bo przecież on nigdy nie zniżyłby się do takiego poziomu, żeby być z taką dziewczyną jak ja. 
-Nie martwię się o to. Po prostu wiem, że nasza przyjaźń roztrzaskała się jak szkło na milion kawałków i teraz trzeba je pozbierać, jeżeli nie chcemy nabawić się kolejnych blizn. -mówił jak jakiś filozof. Zastanawiałam się czy nie skończył jakiegoś kursu. Mówił prawdę. -Tylko mogłabyś podać mi swój numer telefonu? Wiem, że masz nowy. -dopowiedział. 
     Wymieniliśmy się numerami i pożegnaliśmy się. O siedemnastej byłam umówiona z Becky w jej domu. Nie byłam pewna czy opowiedzieć jej o tym kogo dzisiaj spotkałam ale zadecydowałam, że powinna o tym wiedzieć. Wróciłam do domu z zakupioną płytą. Przy obiedzie byłam nieobecna. Ciągle myślałam o roztrzaskanej jak szkło przyjaźni. Toby wyrywał mnie z myśli ale na krótką metę. Czas było zbierać się do Becky a ja siedziałam jeszcze w dresie. 
                                                                         ***
Łatwo się domyślić jak wyglądał początek mojego pierwszego spotkania z Becky, po czterech latach. Przede wszystkim duuuuuuużo łez. Becky zmieniła kolor włosów, wiedziałam o tym już dawno ale na żywo wyglądały jeszcze lepiej. Nadal miała ten sam styl i figurę. Jej mama zrobiła przepyszne ciasto czekoladowe i rozmawiałyśmy przez chwilę w trójkę. Później Pani Jennifer musiała zawieźć Jamiego na trening koszykówki. Jamie to brat Becky, czternastolatek kapitan drużyny. Gdy ostatni raz widziałam go na oczy był mniejszy ode mnie ale role się odwróciły po czterech latach. 
-To wszystko Twój tata? -zapytała mając na myśli moją rozciętą wargę i posiniaczaone ramię. 
Jakie to szczęście, że podczas mojego spotkania z Harrym miałam długi rękaw tak samo jak On. Wiem, że to tylko siniaki ale wolałam obejść się bez komentarzy albo przypatrywania się im. 
-Mhm. -odpowiedziałam biorąc łyka lemoniady. Siedziałyśmy na jej dużej kanapie w salonie, rozkoszując się ciastem i wolnym domem. Jej tata był w delegacji. 
-Co za sku...-wiedziałam, że chciała dokończyć ale bała się, że mnie urazi. Prawda, że to mój ojciec ale skoro on nie traktował mnie jak córkę, to ja nie traktowałam go jak tatę. 
-Skurwiel, Becky. Nie musisz bać się tak o nim mówić. On tego nie słyszy. 
Uśmiechnęła się w moją stronę jedząc kolejny kawałek ciasta. Nie można mu było się nie oprzeć. Ten deser sam się prosił aby wziąć kolejną porcję.
-Pójdziesz ze mną w sobotę na imprezę? -szybkość wypowiadanych przez nią słów była maksymalna. 
-Gdzie i u kogo? -nie byłam typem imprezującej dziewczyny więc wolałam się upewnić gdzie to wszystko ma się odbywać, oraz kto jest gospodarzem. W Szwajcarii byłam na kilku imprezach u Christine. Nikt inny nie chciał mnie zapraszać i chwała Panu Bogu.
-Rodzice Nathana wyjechali na Majorkę i urządza skromną imprezę. Maks dziesięć osób. Nie daj się prosić. -przez szybkość z jaką wypowiadała zdania trochę się zapowietrzyła i musiała nabrać powietrza. -Będzie kilku starych znajomych z Secondary School. -odwróciła ode mnie wzrok i wbiła go w talerz.
 Na marginesie - Nathan to jej chłopak. Byli parą od dwóch lat. Znałam go jeszcze z przedszkola.Chodziliśmy do tej samej grupy. Nawet pamiętam, że raz oddał mi swój podwieczorek.
-Kto dokładnie? -oh, dobrze wiedziałam co chciała powiedzieć. A raczej czyje imię wymówić. Czemu tego po prostu nie zrobiła. Czy to jest jakiś zakaz, przesąd, nie wiem, coś złego o czym nie można mówić? Temat tabu? 
-Ally, Josh, Caroline...Harry... 
-Spotkałam go dzisiaj. Rozmawialiśmy chwilę. -zatrzymałam się na chwilę i obserwowałam jej reakcje, nic nie powiedziała. -Jeżeli myślisz, że nie pójdę na imprezę ze względu na to co pomiędzy nami zaszło to jesteś w błędzie.  
           Pójdę tam przecież to nic takiego. On będzie tak samo zaproszony jak ja. Gdybym chciała go unikać cały czas musiałabym nie przyjeżdżać tutaj w ogóle. Szczerze mówiąc cieszyłam się, że Becky mnie zaprosiła. Wyrwę się trochę z moich myśli, problemów które częściowo zostawiłam w Szwajcarii i tego wszystkiego. 

------------
Hej kochani! To już drugi rozdział. Chciałam wam serdecznie podziękować za wszystkie komentarze, których nie jest zbyt dużo ale zawsze coś. Mam nadzieje, że w przyszłości grupka czytelników się powiększy. Uf, trochę mi zajęło pisanie tego i oby wam się podobało. Mam dla was jeszcze kilka informacji.
-Przyszły rozdział pojawi się dopiero pod koniec przyszłego tygodnia!! Nie zniechęcajcie się, po prostu jadę jutro na wakacje nad polskie morze. Będę miała wifi w pokoju prawdopodobnie ale wiecie, mało czasu. 
-MOGLIŚCIE SIĘ ZASTANAWIAĆ DLACZEGO SŁOWO ''BLIZNA'' ZOSTAŁO WYTŁUSZCZONE. A TO DLATEGO, ŻE TYTUŁ FF NOSI NAZWĘ ''SCAR'' - ''BLIZNA''. 
         to tyle. dziękuje i kocham was, lots of love! x 
                                                                      

poniedziałek, 28 lipca 2014

Rozdział I


      Mam na imię Daisy. Daisy Croft. Jako szesnastolatka opuściłam rodzinne miasto Ely, w wschodniej Anglii. Mój tata postanowił wyjechać w pogoni za pieniędzmi do wielkiego miasta w Szwajcarii. Zurich. Zostawiliśmy wszystko. Włącznie z moim wówczas 19-letnim bratem Toby'm. Kończył szkołę i rodzice nie chcieli aby nagle zmieniał otoczenie, kraj, uczył się innego języka. Ze mną nawet nie porozmawiali. Postawili mnie przed faktem dokonanym. Nie miałam wyboru. Nawet bunt który wtedy sobą reprezentowałam nie zmienił ich zamiarów. 

  Miałam dwadzieścia lat i dość wszystkiego co zdarzyło się w Szwajcarii oraz samej Szwajcarii. Nie podobało mi się tam. Nie lubiłam języka którego musiałam używać, mojej szkoły, ludzi z którymi musiałam do niej uczęszczać, mojego domu i przede wszystkim mojego taty. Po dwóch latach mieszkania na obczyźnie coś go opętało. Zmienił się nie do poznania kiedy wieczorem wracał z pracy. W domu można było tylko słyszeć jego krzyki, roztrzaskiwane talerze i szklanki. Bił nas, znęcał się nad nami. 
Nie mogę opisać jak okrutny był wobec swojej córki [mnie] i żony.
 Ile razy przychodziłam z dodatkowych lekcji języka niemieckiego i w domu czekała na mnie mama z podbitym okiem i ojciec siedzący na kanapie jakby nigdy nic. Nie potrafię tego nawet zliczyć. Dzień w dzień, wieczór w wieczór było to samo.
    Nadszedł tak długo wyczekiwany przeze mnie dzień. Powrót do Wielkiej Brytanii. Na samą myśl kąciki ust podnosiły mi się do góry mimo tego, że zostawiałam mamę samą z ojcem. Nie chciałam tego ale Ona mnie przekonała. Pozwoliła mi uciec, przysięgała, że sobie poradzi. Przecież dotąd też sobie radziła.
 Samolot miałam w nocy więc za dnia załatwiłam jeszcze kilka spraw. Pożegnałam się z szefową restauracji w której pracowałam jako kelnerka. Byłam tam zatrudniona dwa lata, to szmat czasu. Po pożegnalnym spotkaniu [[kolejnym]] z Christine, moją jedyną przyjaciółką w Szwajcarii, wróciłam do domu.          
 Samochód ojca stał przed domem, błagałam Boga aby chociaż w dzień wyjazdu nie zrobił awantury. Pociągnęłam za klamkę wejściowych drzwi, jak zwykle otwarte. Po domu rozległ się krzyk mojej rodzicielki. Rzuciłam torbę pod ścianę i pobiegłam do salonu.

-Daisy, nie wchodź tutaj. -wyszeptała moja mama kiedy tata odwrócił się w stronę okna. Myślała, że nie usłyszy. Odwrócił się w tępie błyskawicy w moją stronę. Smukła twarz, brązowe, pełne złości oczy i usta zaciśnięte w prostą kreskę. 
-Córeczka mamusi wróciła. Chodź tutaj. -wskazał palcem miejsce naprzeciwko niego. 
Nigdy nie dawałam mu poznać po sobie, że się boje. Cały strach chowałam w sobie. Stanęłam naprzeciwko niego.
-Może Ty mi powiesz, gdzie jest moja granatowa koszula? O ile się nie mylę to Wy tutaj robicie pranie i odkładacie wszystko na miejsce.
   Jak zwykle problem o jakieś gówno. 
-Nie wiem gdzie jest Twoja koszula. -poczułam jak dostaję z otwartej ręki w prawy policzek.
-Lepiej się zastanów. Chyba, że chcesz skończyć jak Twoja matka dzisiaj wieczorem. -wskazał palcem na mamę, dając mi do zrozumienia, że mam zobaczyć co jej zrobił. Odwróciłam głowę i zauważyłam rozciętą wargę i kilka świeżych siniaków na prawym ramieniu. -Chcesz tak wyglądać? Jesteś młoda i napewno zależy Ci abyś dobrze wyglądała. Chłopcy nie polecą na siniaki. 
Przełknęłam ślinę nim odwróciłam twarz w jego stronę. 
-Rozumiesz do cholery, że nie mam pojęcia gdzie jest Twoja koszula? Przeliterować ci to mam, narysować, napisać na kartce? Widze, że z Twoim umysłem jest gorzej z dnia na dzień. Nie bij już więcej mamy, dołuż mi podwójnie. -nie bałam się powiedzieć mu tego prosto w twarz. Przyjmowałam ciosy codziennie. Ból nie był już tak mocny jak na początku. Moje ciało się przyzwyczajało. 
Poczułam jak coś ostrego dotyka mojej wargi, jadąc w dół. Znany zapach dotarł do moich nozdrzy. To krew. Pierwszy krok WZSNC* zakończony. 
-Jesteś za smarkata żeby tak się do mnie odnosić, gówniaro. Amanda wyjdź stąd. -zwrócił się do mojej mamy. Ona nie chciała wyjść ale musiała. Robiła to średnio co 2 dni. Ojciec chciał jej oszczędzić widoku zakrwawionej, posiniaczonej córki. 20 lat temu, na porodówce był najbardziej przerażony na świecie, widząc mnie siną kiedy mama mnie urodziła. Byłam pół żywa i ledwie mnie odratowali. Teraz sam sprawia, że moje ciało jest sine. 
     Poczułam ciepłą wodę spływającą po moim ciele. Było już po wszystkim. 3 nowe siniaki na lewym ramieniu, rozcięta warga i kolejna rana, malutka. Wbiło mi się szkło, kiedy sprzątałam to co rozwalił mój rodziciel i sądzę, że zostanie mi tam blizna. Brałam prysznic, wmasowując szampon w moje włosy. Kiedy wycierałam moją twarz zapomniałam, że moja warga jest poszkodowana. Prawie krzyknęłam z bólu ale powstrzymałam się. Wróciłam do pokoju. Walizka spakowana. Wszystko przygotowane do rozpoczęcia nowego rozdziału w moim życiu. 
Mama odwiozła mnie na lotnisko i ku mojemu zaskoczeniu, tata w domu przytulił mnie na pożegnanie. Chciałam jak najszybciej dotrzeć na miejsce. 
                                                                   ***
-Tak strasznie tęskniłem, mała. -Toby krzątał się po kuchni przygotowując coś ciepłego do picia dla mnie. Strasznie wydoroślał. Stał się bardziej męski i umięśniony. Jedynie oczy i uśmiech nie uległy żadnej zmianie.   
   -Już nie jestem taka mała, Toby. Nie mam już nawet 'naście' lat. Czuję się taka stara. -bacznie obserwowałam każdy jego ruch który wykonywał.
 Mieszkał nadal w tym samym domu w którym się wychowaliśmy. Zawsze było tu tak radośnie, miło, spokojnie. To zupełnie inna definicja domu tutaj niż tamtego w Szwajcarii. Zaszło tu kilka drobnych zmian ale nie rzucały się one w oczy. 
-Postaw się w moim miejscu. Już od trzech lat nie mam 'naście'. -postawił kubek herbaty obok mnie i zajął miejsce po drugiej stronie stolika. -Oh byłbym zapomniał. Rozmawiałem wczoraj z Becky. Kazała Ci przekazać, że gdy tylko wstaniesz koniecznie musisz do niej zadzwonić. Nawet nie wiesz jak podekscytowana jest Twoim powrotem. -uśmiechnął się do mnie, biorąc łyk kawy którą dla siebie zrobił. 
       Becky to moja najlepsza przyjaciółka. Mimo rozłąki nadal utrzymywałyśmy kontakt. Nasze relacje się nie pogorszyły mimo tylu kilometrów, które dzieliły nas od siebie przez cztery lata które były dla mnie wiecznością. 
-Jasne, że zadzwonię. Co jeszcze słychać w Ely? -zapytałam z ciekawością w głosie.
-Bez zmian. Oprócz tego, że wybudowali nam nowe centrum sportowe. Dzieciaki mają lepsze boiska do gry. Mogą grać nawet w zimę i burzę bo są też kryte boiska w budynku. Nie zgadniesz kto jest trenerem koszykówki. -jego głos rozpromienił się gdy o tym mówił. Wiedziałam, że sport to jego hobby, życie. Gdy byliśmy mniejsi potrafił od świtu do nocy siedzieć na boisku i gonić za piłką do nogi. 
-Tylko nie gadaj, że Ashton Gracelett! -Chłopak którego wymieniłam to odwieczny wróg mojego brata w zawodach sportowych, nienawidzili się odkąd pamiętam. 
-Nie, on na szczęście wyjechał robić wielką karierę w stolicy. Trenerem został Harry. Dałabyś wiarę? -jego uśmiech powiększył się bardziej kiedy wypowiedział Jego imię. Zrobił kolejny łyk ciepłej cieczy i bacznie mi się przyglądał a ja nie potrafiłam mu odpowiedzieć.
 Moją głowę zajęły wspomnienia związane z trenerem koszykówki w nowym centrum sportu i rekreacji. Harry Styles. Najlepszy przyjaciel z piaskownicy i niespełniona miłość z wczesnych nastoletnich lat. W ostatniej klasie Secondary School staliśmy się najgorszymi wrogami. Nie wiem jak to się stało. Pamiętam, że wyznałam mu, że jestem w nim zakochana podczas jednej z szkolnych wycieczek. Wyśmiał mnie i nigdy nie zapomnę słów które do mnie powiedział: ''Nie mógłbym być z kimś takim jak ty, Daisy. Jesteś nie w moim typie. Popatrz na siebie a później na resztę dziewczyn w naszej szkole. Myślisz, że zniżyłbym się do takiego poziomu aby być z osobą o takim wyglądzie?''. Nie wdawałam się wtedy z nim już w żadną rozmowę. To była nasza ostatnia konwersacja. Sądzę, że chodziło mu o to, że nie wyglądam jak kościotrup, nie mam przerwy między udami, wystających kości biodrowych i tego wszystkiego co teraz jest uważane za perfekcyjną figurę kobiety. Matka Natura obdarzyła mnie kształtami za które dziękuje. 
   -Daisy, słyszysz co do Ciebie mówię?-głos mojego brata wyrwał mnie z rozmyśleń. 
-Przepraszam, zamyśliłam się. -uśmiechnęłam się słabo odwracając wzrok. -Pójdę się już położyć, Tobie sen też dobrze zrobi. -wstałam z mojego miejsca i odniosłam prawie pusty kubek do zlewu. -Dobranoc braciszku -Uśmiechęłam się do Toby'ego i skierowałam się w kierunku mojej nowej/starej sypialni. 
-Dobranoc mała. -usłyszałam za moimi plecami. 
Nie wdawałam się w nocne przemyślenia leżąc w łóżku. Znalazłam wygodną dla mojego ciała pozycję i zasnęłam zapominając na kilka godzin o Harrym, który znowu biegał w mojej głowie.
-------
 *WZSNC = Wieczorne Znęcanie Się Nad Córką

Pierwszy rozdział już za mną. I jak? Piszcie w komentarzach co o tym wszystkim sądzicie. Jak na razie mało Harry'ego ale to dopiero pierwszy rozdział, kochani! Miłego wieczoru :)

piątek, 25 lipca 2014

Prolog



Nic bardziej nie boli niż ból fizyczny, który sprawia Ci osoba którą kochasz. 
Nic bardziej nie boli niż to, że ta osoba była kiedyś dla Ciebie bliska, a teraz traktuje Cie jak szmatę. 
Chociaż, szmata też na to nie zasługuje. Nikt i nic na to nie zasługuje. 
   Nie potrafię sobie wyobrazić siebie w takiej postaci, w takiej złości, robiąc takie czyny jakie robił On każdego wieczoru kiedy wracał do domu. Już dawno w naszym domu brakowało kompletu talerzy, filiżanek do kawy. 
Nie mieliśmy ich ponieważ codziennie było coś roztrzaskiwane. 
   Szkło rozpryskiwało się na drobny mak po całym domu. Szczątki talerzy były wszędzie. Tak samo jak blizny są na moim ciele. 


--------------------
 Jeżeli przeczytałaś/eś to proszę zostaw komentarz z swoją opinią. Obojętnie czy negatywna czy pozytywna. To bardzo motywuje. Miłego dnia :)